wtorek, 26 lutego 2013

Niemoralnie


Helenę gniotły rajstopy.
Ściskały ją w pasie, zgniatały palce u stóp, uwierały pod kolanami... Chodząc w rajtkach czuła się jak kiełbaska! Co gorsze, gniotły ją również skarpety. Odciskały podłużny wzorek z gumki na jej łydkach - nienawidziła tego!

Helenę gryzły golfy.
Drapały w ręce, łaskotały w brzuch, dusiły w szyję... Zakładając golf miała wrażenie, że zamknięto ją w ciasnej klatce (chyba nikt by tego nie zniósł!). Podobnie czuła się w swetrach.


Helenę drażniły podkoszulki.
Takie były nieforemne, czasem za duże (i wisiały niechlujnie), czasem za małe (gniotły pod pachami). Miały metki drapiące w kark, a czasem też w bok (po co komu metki z boku podkoszulka?! - denerwowała się Helena).


Podobny stosunek miała Helena do majtek (uwierały w pachwiny), czapek (swędziało po nich czoło), rękawiczek (zahaczały się o obgryzione skórki i paznokcie), sukienek (łaskotały w uda), piżam (guziczki uniemożliwiały spanie na brzuchu), spodni (były ogólnie niemiłe dla skóry) oraz, rzecz jasna, staników (tu: bez komentarza). 

Pewnego nieszczęsnego wtorku Helena wracała tramwajem do domu (tak, z pracy wracała). Była to godzina 16.00, a więc tłok wewnątrz wagonu panował przeogromny. Ludzie podróżowali ściśnięci, ocierali się o siebie ramionami, plecami, a nawet pośladkami! Z jednej strony napierał na Helenę gruby pan, z drugiej starsza pani z siatkami, z trzeciej pan biznesmen z walizką, z czwartej dziewczynka z tornistrem, z piątej... Helena była cała czerwona ze złości! Czuła jak jej ubrania (luźne dżinsy i za duża koszulka) drapią ją, gniotą, szczypią, łaskoczą i uwierają na CAŁYM ciele! To było zbyt wiele!

Helena wybiegła z tramwaju na najbliższym przystanku (a było to aż trzy przystanki od jej domu). Cała zziajana dobiegła do mieszkania, w którym zrzuciła z siebie wszystkie ubrania. Tupnęła nogą i oznajmiła (swojej jaszczurce o imieniu Trojańska - bo tylko z nią mieszkała), że już nigdy więcej nic na siebie nie założy. Że będzie chodzić goła bo tylko tak czuje się komfortowo. Że ubrania ją męczą i, że nie chce o nich słyszeć! (Jaszczurka Trojańska nic nie odpowiedziała)

Helena usiadła na swoim najwygodniejszym (mięciutkim) fotelu i przez resztę dnia beztrosko oddawała się lekturze. 


piątek, 22 lutego 2013

Sonia


Sonia bardzo chciała zostać powieściopisarką.

Po pracy (była baristką w kawiarence "Stefek") jeździła w miejsca publiczne, aby obserwować ludzi i poznawać ich zachowania i reakcje (wszystko po to, żeby jej powieść była bardziej realistyczna). W poniedziałkowe popołudnia przechadzała się po supermarkecie, we wtorki wybierała skwerek "psiarzy", w środy - place zabaw, czwartki i piątki przeznaczone były na kluby i kawiarnie, a weekendy na galerie handlowe oraz miejsca sezonowo atrakcyjne.

W trakcie tych przechadzek ściskała w dłoni mały notesik (ukradziony z zapasów kawiarenki "Stefek") oraz ołówek (zabrany ze sklepu meblowego "Ikea") i skrupulatnie notowała zaobserwowane zachowania i zasłyszane rozmowy międzyludzkie (ale tylko te, które wydały jej się wyjątkowo intrygujące!).
 
Weekendy były najlepsze. W weekendy całe rodziny poświęcały wolny czas na wspólną rozrywkę. Do najpopularniejszej rodzinnej rozrywki należały wielkie zakupy w ogromnym hipermarkecie. Sonia czekała na te dni przez cały tydzień! Po takiej przechadzce w jej notesiku pojawiały się dziesiątki stron zapisanych rozmówkami w stylu: "Ja będę duża to zostanę psychologiem bo on leczy psy" albo: "Tak, ty jesteś taka sama jak twoja mama! Identyczna!".

Pewnego razu, do kawiarenki "Stefek", wszedł menel z gitarą.
- Cześć wiewióreczko - powiedział do niej. - Mam na imię Dariusz.
Bezceremonialnie usiadł na taborecie, wyciągnął z pokrowca niebieską gitarę (mówiąc, że ma na imię Daria) i zaczął grać. Sonia, kompletnie zaskoczona, nie odezwała się ani słowem. Od tamtej pory menel Dariusz odwiedzał ją niemal codziennie. W pożółkłym woreczku przynosił mieloną kawę i prosił o odrobinę wrzątku (ręce, którymi podawał woreczek całe były w zaropiałych owrzodzeniach). Siadał na taborecie i opowiadał jej przeróżne historie z życia bezdomnego (które były dla Soni tak egzotyczne, jak wyprawa do dalekiego kraju).

Opowiadał o Agnieszce - miłości życia, o partyjce szachów pod arkadami na Grodzkiej (wygrał wtedy Darię), o ciotce, która nie mogła mieć dzieci i zwariowała oraz o chłopcu, który w tym czasie umarł przygnieciony przez most zwodzony, o kolegach "na gigancie", o człowieku, który przetrwał na pustyni dzięki specjalnej odmianie glonów.
A Sonia tylko słuchała i kiwała głową ze zdziwienia. Od menela Dariusza dowiedziała się o życiu znacznie więcej, niż w czasie wszystkich swoich badawczych przechadzek po supermarketach.


Tak mi się dziś napisało jakby smutnawą bajkę (z życia wziętą, jak większość bajek). Równoważę ją bardzo pozytywnym i kolorowym rysunkiem rodzinki Zuzi, który z historyjką nie ma nic wspólnego :) Zapraszam na blog mamy Zuzi - KLIK!

Ah! Jeszcze jedną rzeczą muuuuuszę się Wam pochwalić (bo to było takie strasznie miłe!!!!). Zobaczcie TU!

piątek, 15 lutego 2013

Mamowe


Chodzenie na spacer z dzieckiem jest fajne.

Można beztrosko huśtać się na huśtawce (z dzieckiem na kolanach), robić zamki z piasku w osiedlowej piaskownicy, zrywać liście z drzew i udawać, że to bilety autobusowe, pleść wianki z mleczy i nosić je na głowie, robić fikołki na trzepaku (tu uwaga: warto pamiętać, że trochę się urosło i głowa z pewnością uderzy o chodnik), ciągnąć za sobą drewnianego krokodyla na sznurku, jeść przekąskę w parkowej altance, prowadzić zabawne konwersacje z obcymi dziećmi, głaskać napotkane psy i przez godzinę oglądać rybki z sklepie zoologicznym, uciekać przed stadem muszek meszek, jeździć autobusem i machać do kierowców samochodów, karmić kaczki płatkami Cheerios (nie lubią), rysować kredą po wszystkich alejkach, dostawać gratisową bułkę kajzerkę w sklepie (bo dziecko z pewnością głodne)...

Można też robić sporo "dorosłych" rzeczy, na przykład czytać książkę na ławce w parku (kiedy dziecko smacznie śpi) lub być obiektem westchnień starszych pań (westchnień pełnych potępienia) bo dziecko czapki nie ma! kocyka nie ma! buty ma za cienkie! rękawiczki złe bo z pięcioma palcami (a to jest podobno mało wygodne)!

Skąd ja to wszystko wiem skoro własnego dziecka nie mam? Ponieważ przez cztery lata pracowałam jako niania :) Właśnie obliczyłam, że opiekowałam się... dziesięciorgiem dzieci! Mamma mia! Tylko czworo z nich miałam "na stałe", ale to i tak niezły wynik ;) I niech to będzie jedna z tajemnic, którą miałam ujawnić jako osoba wyróżniona przez Niezapominatkę (kto nie zna niech koniecznie zaglądnie na jej blog!) :)

Rysunek z wózkiem zrobiłam na specjalne zamówienie Pauliny (jej blog również polecam)

REKLAMA --> I zapraszam również na blog Szafeczka, gdzie znajdziecie konkurs z ciekawymi nagrodami! :>


Taki dziś wpis bez bajki. Dziwny.

środa, 6 lutego 2013

Relaks


Zajączek był tak zestresowany swoją pracą (pracował jako biznesmen), że aż drżały mu łapki i jakby gorzej słyszał na jedno ucho. Przeczytał ostatnio w Onecie, że stres rujnuje zdrowie i kondycję, co przeraziło go jeszcze bardziej. Bał się również o swoją psychikę (jego babka od strony mamy miała problemy z psychiką!).

W niedzielę po pracy (bo zajączek pracował również w niedziele) przykicał na polankę, aby zachłysnąć się zapachem świeżego runa leśnego (co ma zbawienny wpływ na zszargane nerwy zajęcze).
Polanka go nie zawiodła. Mech, na którym usiadł był mięciutki i pokryty delikatną rosą. Wilgotne powietrze aż lśniło w promieniach słońca. Pachniało prawidłowo - kręciło w nosie od wspaniałego zapachu lasu!

Zajączek zamknął oczy i siedział...

Aż tu nagle przysiadł się do niego Niedźwiedź i wyjął z kieszeni termos z zupą ogórkową. Nalał do dwóch miseczek (metalowych) i podał jedną Zajączkowi. - Potrzebujesz prawdziwego relaksu - powiedział. - Jak zjesz to zaprowadzę cię w pewne miejsce.

Zjedli (zupa była wyśmienita) i powędrowali wgłąb lasu (Zajączkowi trochę żal było opuszczać ukochaną polankę, ale miał nadzieję, że Niedźwiedź poradzi mu jak uporać się ze stresem). Bardzo szybko dotarli do celu, gdzie czom Zająca ukazała się... huśtawka! Drewniana deska służąca jako siedzisko przywiązana była (grubymi sznurami) do gałęzi rozłożystego drzewa.

Niedźwiedź usiadł na huśtawce mówiąc zdziwionemu Zającowi, aby patrzył na niego i się uczył. Wręczył mu również małą karteczkę na której napisane było:

Instrukcja jak należy uprawiać relaks:
1. Należy usiąść na huśtawce wygodnie
2. Zamknąć oczy i uszy (jedyny dźwięk jaki można słyszeć to świergot ptaków)
3. Rozhuśtać się tak bardzo aż się poczuje wiatr we włosach
4. Huśtać się długo i myśleć o rzeczach przyjemnych na przykład o polance w lesie, zimnym strumyku latem albo o jedzeniu
5. Zakończyć relaks kiedy się zechce lub kiedy się poczuje nudności

Zając przeczytał instrukcję trzy razy, żeby dobrze ją zapamiętać. Kiedy nadeszła jego kolej i zaczął uprawiać relaks nagle zrozumiał co Niedźwiedź miał na myśli - to rzeczywiście działało! I, chociaż pomylił mu się punkt drugi z trzecim, i tak poczuł ogromną radość i spokój. Łapki mu już nie drżały, a uszka działały nadzwyczaj sprawnie! Podziękował Niedźwiedziowi serdecznie i postanowił, że od dziś każdy dzień będzie zaczynał i kończył od uprawiania relaksu na huśtawce!


Monsz i ja również mieliśmy ostatnio przyjemność uprawiać relaks. Mimo, że pracuję dopiero czwarty miesiąc, byłam już zmęczona (a nie jestem biznesmenem!). Więc kupiłam na urodziny dla Menrza relaksacyjny prezent - bilety do Bolonii (Monsz też się z niego bardzo ucieszył :p). Wolny weekend + tanie bilety w Ryanairze + nocleg znaleziony na Couchsurfingu = relaks za grosze! Polecam wszystkim (nie warto bać się Couchsurfingu)!